Sama
nie wiem jak długo siedziałam między drzewami. Zaczynało się ściemniać. Obłędem
było by dłuższe siedzenie tutaj. Za nic w świecie jednak nie chciałam wracać do
cywilizacji, do ciągłej nienawiści i niezrozumienia. Tak bardzo chciałam wrócić
do mojego mbaar*. Z gniewem poderwałam się na nogi. Spojrzałam w ciemny gąszcz.
Przymknęłam powieki, zaciągnęłam się powietrzem i poczułam magię tego miejsca,
jego całą moc i potęgę, a przede wszystkim wieź, której nigdy się nie pozbędę. Zrobiłam
pierwszy krok w stronę wolności.
-Lou.- Nie spodziewanie usłyszałam damski głos za sobą. Nie
odwróciłam się, dalej wpatrywałam się z tęsknotą w ciemność.- Nie odchodź.
-Nie zostanę tu Caroline. Ja tu nie wytrzymam.
-Ale Drake…- Odwróciłam się i w mgnieniu oka przyciskałam ją
do drzewa trzymając za szyję.
-Ja nie należę do tego miejsca, a on nie należy do mojego!
To jest nie możliwe! I nigdy nie będzie. Nigdy! Rozumiesz? Zresztą ja niechęcę,
nie wytrzymam. To wszystko zabije mnie od środka! Wyżrę dziurę, której nikt nie
załata! Nawet on!
-Uspokój się. Przerażasz mnie.- Zacisnęłam dłoń jeszcze
mocniej.- To boli.
-Widzisz?! Jestem bestią! Nie mogę udawać kogoś kim nie jestem!-
Wpadłam w furię, w huragan zmiennych uczuć. Puściłam ją na ziemię. Posłałam
dzikie spojrzenie. Rzuciłam się biegiem w las.
-Lou!- Biegłam do póki wyczuwałam zapach ludzi. W końcu
jednak przystanęłam. Zaczęłam krzyczeć, kopać ziemię i walić pięściami w drzewa.
Byłam wściekła. Na siebie, na niego, na cały świat. Żeby nie zwariować musiałam
to zamknąć gdzieś głęboko w sobie. Schować serce i duszę, swoje słabości by
nikt ich nie dojrzał i nie zranił mnie. Bym nigdy nie stała się tym kim nigdy
nie chciałam być.
Nieśpiesznie ściągnęłam z siebie ubranie. Spojrzałam w
granatowe niebo, na którym unosił się srebrny sierp. Opuściłam wzrok,
przekręciłam głowę na bok. Wsłuchałam się w dźwięki natury, wyobraziłam sobie
siebie w drugim wcieleniu. Poczułam mrowienie skóry. Upadłam na kolana. Kości i
mięśnie zaczęły zmieniać swoje położenie i kształt. Po chwili byłam już w ciele
zwierzęcia. Wiedziałam, że w moich oczach płonie teraz ogień, czyste zło, żądza
mordu, dawno nie zaspakajany głód. Gurth*. Rozciągnęłam mięśnie, ryknęłam
głośno i puściłam się biegiem przed siebie. Ahh nie ma to jak nocny wiatr
głaskający twoje futro.
Oczami Drake
Wiem,
że zrobiłem źle, ale nie mam zamiaru odpuszczać. Ruszyłem do internatu mając
nadzieję, że Lou wróci do niego na noc. Zresztą, to bez różnicy. Nie odejdę do
póki mnie nie wysłucha. Na korytarzu wpadła na mnie jakaś dziewczyna.
-Przepraszam… O pan Weid! Spadł mi pan z nieba!
-Co się stało?
-Lou. Ona zwariowała! Wpadła w szał, stała się agresywna!
Wykrzykiwała przeróżne dziwaczne rzeczy! Potem zniknęła w lesie. Z nią naprawdę
coś się stało. W jej oczach było coś dziwnego, jakby… Sama nie wiem…
-Chęć mordu?
-Dokładnie!
-Źle, źle, źle. Czekaj w pokoju. I za żadne skarby nie
wchodź do lasu, ona jest teraz nieprzewidywalna.
-Ale…
-Nie ma żadnego „ale”. Znajdę ją.- Powiedziałem stanowczo i
ruszyłem do domu. Wsiadłem do samochodu, odjechałem. Muszę ją szybko znaleźć,
inaczej dla kogoś skończy się to źle.
Oczami Lou
Mój
wewnętrzny kompas, podsycany złością kierował mnie w kierunku szkoły. Kryjąc
się za krzakami obserwowałam uważnie podwórze. Nie minęło pięć minut, a z budynku
wyszło kilku chłopaków tych samych co zaczepili mnie na początku mojego pobytu
tutaj. Zaczęłam podkradać się od tyłu do nich. Nagle jeden odwrócił się przodem
do mnie.
-Chłopaki.- Wyjąkał. Reszta natychmiastowo zrobiła to co ich
poprzednik. Dzieliło mnie od nich jakieś trzysta, czterysta metrów. Ruszyłam truchtem na grupkę.- Radzę zwiewać,
bo to chyba nie jest zwykła kicia z zoo. Spójrzcie na jej oczy.
-W nogi!- Krzyknął brunet. Przyspieszyłam, szybko pomniejszając
dzielącą nas odległość. Gdy byłam odpowiednio blisko skoczyłam powalając ciemnowłosego
na ziemię. Rozharatałam jego plecy ostrymi pazurami, kły zatopiłam w szyi.
Jęknął. Z gardła trysnęła krew. Zostawiłam go umierającego i rzuciłam się na
pozostałych. Niech czują się tak samo bezradni oraz przestraszeni jak ja się
czułam. Zagryzając jednego z nich poczułam uderzenia na swoim ciele.
Prychnęłam. Trzech chłopaków leżało już na ziemi, która w około nas była
zbroczona szkarłatnym płynem. Blondyn, wyglądał na młodszego od pozostałych,
wzywał pomoc. Ominęłam ciała. Szłam powoli w jego kierunku. Czułam zapach krwi,
która działała na mnie jak czerwona płachta na byka. Zaczęłam go okrążać. Ni stąd
ni zowąd przed szkołą pojawiła się policja. Zaczęli strzelać w powietrze, nie
miałam z nimi szans. Odwróciłam się i uciekłam. Przystanęłam dopiero głęboko w lesie. Sierść
miałam sklejone krwią. Zaczęłam zlizywać ją z łap. Poczułam na języku
metaliczny smak. Mruknęłam z zadowolenia, niech wiedzą, że ze mną nie ma
żartów. Nie mam zamiaru być popychadłem, wyrzutkiem. Jestem tym kim jestem i
nie będę tego ukrywać. Podniosłam swoje cielsko, ruszyłam przed siebie. Choć
wyłączona część mnie wiedział dokąd zmierzam.
**************
Z ojczystego języka kotołaków:
mbaar – dom
gurth - śmierć
*************
Hejka kochani !!!
Zebrałam się w sobie i napisałam coś. Sorka, że tak późno i że tylko tutaj ale kurcze mam tyle nauki ;/ Przez weekend nie dodam rozdziałów bo będę u taty.
Dziwny jest ten rozdział, nie mówię, że zły ;) Hehe pewnie taki wyszedł bo słuchałam SEVEN DEVILS - FLORENCE AND THE MACHINE, zresztą możecie sobie włączyć do rozdziału.
ROZDZIAŁ DEDYKUJĘ SHINE Z BLOGA KRWIA-PISANE.BLOGSPOT.COM. Dziękuję ci za wszystko, za komentarze i za gg :D Dużo wenki życzę na bloga !!! ;**
Pozdrawiam i do napisania ;*****