piątek, 5 kwietnia 2013

XIII. Jeden krok bliżej



                Wpatrywałam się wyczekująco w ojca. Nie miałam ochoty się z nim kłócić, ale wiedziałam, że on nie odpuści tak łatwo, albo w cale. Przeniosłam wzrok na matkę, która ze smutkiem pokiwała głową i osunęła się w cień.
-Wiesz jakie są nasze tradycje? Zdajesz sobie sprawę, że naszym obowiązkiem jest przekazywanie ich z pokolenia na pokolenie?
-Tak ojcze.
-Co w nim jest lepszego od jednego z nas?
-Szczerość i prawdziwe uczucie.- Przystanął i spiorunował mnie wzrokiem.
-Widzę, że muszę podejść do tego inaczej. Nie możesz mi się sprzeciwić.
-Nie powinnam tato, ale nie pozwolę zniszczyć sobie życia.
-W takim razie jeśli nie chcesz być posłuszna swojemu rodzicowi, każę ci wybrać Abhaja na partnera jako twój przywódca.- Moje nogi mimowolnie ugięły się pode mną. On już nie przemawiał z troską jak ojciec do dziecka, lecz jak pan do poddanego. Wszystko we mnie krzyczało żebym się usłuchała głosu przywódcy. Nie mogłam się złamać nawet na wzgląd prawa, hierarchii. Wewnątrz mnie toczyła się właśnie walka tego co powinnam zrobić z uczuciami. Jak on może kazać mi wybierać między najważniejszymi rzeczami w moim dotychczasowym życiu?! Jeśli nadal będę szła w zaparte wyklnie mnie z rodu co równa się z odejściem od plemienia. Mimo, iż w myślach rozpatrywałam wszystkie za i przeciw to już dobrze wiedziałam jaką decyzję podejmę.
-Nie.- Wyprostowałam się i przybrałam nieugiętą minę. Rodziciel wściekły doskoczył do mnie i uderzył w twarz z siłą, która odrzuciła mnie na ścianę. Z głuchym tąpnięciem upadłam na podłogę. Z mojej dolnej wargi sączyła się strużka krwi.
-Masz mi być posłuszna!- Warknął. Spojrzałam w jego oczy. Płonęły ogniem, wpadł w furię.
- Jigmey Wangyal* (czyt. Dzigmej Wangjal) uspokój się! To nasza córka!
-Już nie! Wyk…- Nie dane było mu skończyć.
-Na moc duchów naszych przodków uspokójcie się!- Spojrzałam w kierunku wejścia. Stał w nim starszy mężczyzna przyodziany w skóry zwierząt, pióra i przeróżne ozdoby z kości, a na ciele miał wiele wymalowanych znaków. Podniosłam się z podłogi i skłoniłam przed nim.
-Widzący i Słyszący to zaszczyt widzieć cię po tak długim czasie.- Widzący i Słyszący to inaczej szaman, a przy okazji mój dziadek. Zajmuje się on sprawami duchowymi, zmarłych, bogów i tym podobnymi kwestiami. Była to jedyna osoba pośród mieszkańców, której słowa musiał brać pod uwagę sam przywódca kotołaków. Często w legendach, opowiadaniach dało się słyszeć o ich mocy. Mnie jednak nigdy nie było dane ujrzeć tego na oczy.
-Ciebie też dobrze widzieć całą i zdrową. Jigmey Wangyal opanuj swoje rozżalenie.
-Ale ona…
-Wiem czego się dopuściła, ale nie masz prawa do zniewolenia jej szczególnie, że nie przyprowadziła ów człowieka za sobą.
-O Widzący i Słyszący nie jestem z siebie dumna, ale wolę być samotna do końca swoich dni, niźli ranić więcej niż jedną, moją duszę.
-Masz szczęście dziecko, że obserwowałem cię odkąd do nas powróciłaś. Duchy były nie spokojne i martwiły się czy nadal będziesz zdrowa. Wracając do głównego wątku, znalazłaś jaskinię za wodospadem. Dawno temu jeden z pierwszych naszego gatunku zakochał się w ludzkiej dziewczynie. Był zrozpaczony, że nie może związać się z nią, więc zaczął modlić się do bogów oraz duchów. Te biorąc pod uwagę to, iż ich pokorny sługa nigdy nie sprzeciwił się prawom wysłuchali go i zgodzili pomóc. Wlali w jego krew część swojej nieśmiertelności i uleczalności, obdarzyli również zaklętym sztyletem wykonanym z kości jednego z nich. Nasz przodek musiał nakarmić ową kobietę swoją krwią i zabić, wbijając w serce, sztylet. Przez długi czas jego wybranka nie otwierała oczu, więc rozpalił ogromne ognisko, tańczył oraz śpiewał do póty ona nie powstała... Można jeszcze długo opowiadać ich historię, ale to nieistotne. Dodam tylko, że zaklęcie wypisane jest na ścianie jaskini, a sztylet jest zakopany gdzieś w jej środku.- Nie mogłam w to uwierzyć. To brzmi tak niewiarygodnie! Osunęłam się na kolana. Przez ściśnięte gardło nie mogłam wydukać, ani jednego słowa. Byłam tak zszokowana… To oznacza, że jest iskierka nadziei dla mnie i Drakea! Niespodziewanie ktoś mną potrząsną. Spojrzałam do góry i natknęłam się na zmartwioną minę mojej matki.
-Dobrze się czujesz?- Byłam w stanie poruszyć tylko głową.- W takim razie Jigmey Wangyal nie możesz już przeklinać Lou.
-I tak mi się to nie podoba Niynda* (czyt. Nida).- Mruknął ojciec.
-Ja muszę…- Przełknęłam ciążącą mi gulę.- Znaleźć Leah.- Pospiesznie wstałam z podłogi i niemal w biegu wypadłam na świeże powietrze, które zaczerpnęłam haustami, jak bym od dawana siedziała w zamknięciu. Szczerze to chyba nawet tak było. Moje serce było uwięzione za kratami niemożliwego, marzeń oraz skrytych pragnień. Mimo obaw, które zaczynały we mnie narastać, cieszyłam się niemiłosiernie ze słów szamana. Z uśmiechem wymalowanym na twarzy pobiegłam po przyjaciółkę.

+++++++++++++++++++++

Z ojczystego języka kotołaków:
*Jigmey Wangyal - Nieustraszony Pan (Imię ojca Lou)
*Niynda - Słońce (Imię matki Lou)

+++++++++++++++++++++

Witajcie kochani po krótkiej przerwie ! 
Uważam, że to dość dobry rozdział, fajnie się go czytało, jest troszkę inny. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu i proszę komentujcie bo piszę to w większej części dla was i jak widzę mało komentarzy to mi zapał spada... 
Ok ok czekam na wasze opinie. A i z góry przepraszam za jakiekolwiek błędy.
Pozdrawiam i do napisania ;**** <3

Ps nie dziwcie się, że ciągle będę wstawiała link do bloga/ów Oli, taka jest nagroda z konkurs :)
A więc serdecznie zapraszam pamietnikdamona.blogspot.com