poniedziałek, 24 grudnia 2012

II.Katusze.



          Obudziły mnie odgłosy rozmowy, dobiegające z oddali. Zaczęłam przysłuchiwać się jej. Jeden głos należał do Catherine, drugi do mężczyzny, który był mi nie znany. Kłócili się:
-Michael chce nie długo ją wypuścić. Musimy wstrzyknąć jej microchip.
-Ona się na to nie zgodzi.
-Jest nowa, wciśniesz jej jakąś bajeczkę i po problemie. To tępy kotołak, nie zorientuje się.- Miałam wrażenie, ze mówili o mnie. Niech ten idiota tylko podejdzie do mnie to go rozszarpię. Jak śmie nazywać mnie tępą!
-Nie jest głupia, wyczuje, że coś się święci.
-To uśpimy ją, weźmiemy siłą, postraszymy prądem. Nie wiem Michael wymyśli coś epickiego, specjalnie dla was.
-Nie miało być żadnej przemocy! Taka była umowa!
-Och złotko, umowa to tylko papierek.
-Więc odchodzę!
-Jak chcesz, ale pamiętaj, nie zdążysz przekroczyć progu, a już będziesz martwa.
-Porozmawiam z nią.
-No, więc czemu tu jeszcze stoisz?- Zakpił mężczyzna, a do mnie zaczął dochodzić dźwięk coraz głośniejszych kroków. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć… Cisza. Nagle drzwi otworzyły się. Wyprostowałam się i napięłam jak struna. Do pomieszczenia weszła Catherine.
-Słyszałam.- Westchnęła.
-Nie zrobią ci nic złego. Nie pozwolę im na to.
-Grozili tobie, nie będę się stawiać, obojętnie co to jest ten micro… coś.
-Microchip.- Uśmiechnęłam się słabo do niej. Odwzajemniła ten gest.- Będą wiedzieli gdzie jesteś, bez względu na odległość.
-Trudno. Nikt przeze mnie nie będzie nadstawiać karku.- Kiwnęła głową na znak, że rozumie. Rozmawiałyśmy długa, aż naszą rozmowę przerwało głośne burczenie mojego brzucha. Cath spojrzała na mnie podejrzliwie.
-Kiedy ostatnio jadłaś?
-Jakieś dwa dni temu.
-O mój Boże, zaraz ci cos przyniosę!- Zerwała się z miejsca i wybiegła z sali. Po około dwudziestu minutach wróciła, ale nie sama. Przed nią stała jeszcze dwójka osób. Kobieta w białym fartuchu i Michael. Jak tylko zobaczyłam tego drugiego poderwałam się z miejsca i odskoczyłam w najdalszy kąt. Kły i pazury wysunęły mi się automatycznie. Spojrzałam na moja nauczycielkę, po czym wzrok przeniosłam na mego oprawcę. Syknęłam na niego. Nieznajoma w bieli odsunęła się do tyłu wpadając na Cath.
-Spokojnie, ona jest tylko przestraszona.
-Daj spokój Catherine, jak by chciała to by nas pozabijała w mgnieniu oka.
-Na pewno nie!
-Nie opowiadałem ci jeszcze historii jak rozszarpała gardło Robertowi?- Obie kobiety spojrzały na mnie z niedowierzaniem.
-Róbcie co macie zrobić i zostawcie mnie w spokoju.- Moje ciało znowu wyglądało normalnie. Michael pstryknął palcami i do pomieszczenia wpadło jeszcze dwóch innych mężczyzn. Złapali mnie za ręce i kark i przewrócili na ziemię. Zaciskali swoje dłonie bardzo mocno. Czułam pulsujący ból w tych miejscach, ale nie mogę mieć im tego za złe. Ich ‘’przywódca’’ pewnie przedstawił kotołaki w najgorszym świetle, więc przesiąkneli strachem oraz obrzydzeniem. Lekarka, wywnioskowałam to z ich toczącej się właśnie konwersacji, podeszła z ociąganiem do mnie i kucnęła przede mną.
-To zaboli tylko troszkę.- Kiwnęłam głową. Po moim policzku spłynęła samotna łza. Zatopiłam swoje ślepia w oczach Cath, po czym poczułam lekkie ukłucie. Zacisnęłam powieki i ból minął.

Mijały kolejne dni, tygodnie. Przez harmonogram dnia, który wyglądał ciągle tak samo, czas zaczął mi się zlewać. Ciągłe badania, nauka o przystosowaniu do życia pośród ludzi, spowodowały, że zmieniłam się w automat, który robi w kółko to samo. Zaczynam wariować. Nawet pełnia nie przynosi żadnego ukojenia. W ciasnym pomieszczeniu  nie ma szans na to, abym się przemieniła. Doprowadzało mnie to do szału. Czułam jak coś rozrywa mnie od środka, ale nie mogę nic z tym zrobić. Muszę dzielnie znosić te katusze. Długi, przymusowy brak przemiany powoduje, ból, histerię, złość, agresję i wahanie nastrojów. U mnie odnotowano jednak tylko wybuch niekontrolowanej agresji i złości. Doszło do tego, że zaczęli podawać mi środki uspokajające. Na niewiele się zdały. Organizm kotołaka z powodzeniem niwelował wszystko.

Po miesiącu katuszy, otępienia oraz nudów nadszedł ten dzień, a dokładniej rzecz ujmując, mniej ograniczona wolność.

+++++++++++++++++++

A oto kolejna cześć ! 

Życzę wszystkim Wesołych Świąt i udanego Sylwestra. Duuuuuuużo prezentów jeszcze więcej weny dla piszących i energii do czytania dla czytelników !
Pozdrawiam ;*

sobota, 22 grudnia 2012

I. Pułapka.



         Nie jestem człowiekiem i nigdy nim nie byłam. Stare legendy głoszą, że pochodzimy od dzikich kotów, zwinnych, silnych, pięknych, a przede wszystkim wolnych. Jesteśmy ludem, plemieniem, gatunkiem jak zwał tak zwał. Byliśmy nazywani również leśnymi zjawami, duchami, chyba nawet słyszałam coś o elfach. Tak naprawdę to jesteśmy kotołakami. Nasze paznokcie umieją zmienić się w pazury, a zęby w kły.  Wyglądamy jak normalni ludzie, poza oczami. Są jak u kota. Nasze umiejętności są przypisane do rodzaju zwierzęcia, w które się zmieniamy. Ile jest gatunków kotów tyle my mamy znaków, każdy jest przydzielony do jakiegoś, na przykład ja do lamparta. Podczas pełni zmieniamy się w nie. Mieszkamy w lesie, znajdującym się w parku narodowym, tak głęboko jak to tylko możliwe, by ludzie nas nie znaleźli, w drewnianych domach ukrytych pośród gałęzi. Nie mamy elektryczności jak ludzie, sterty odzieży, to nie jest nam potrzebne. Żyjemy zgodnie z naturom, zgodnie z jej zasadami. Ale ludzie zakłócają tą równowagę. Chcą panować nad wszystkim i każdym. Chcą być najlepsi. Lecz nie okiełznają dzikości naszych serc i przodków.

-Gdzie biegniemy?- Spytałam koleżanki, ta spojrzała na mnie wymownie. Pokręciłam głową.- Znowu będziemy musiały uciekać. A jak tym razem będą mieli psy?- Włoski na karku na samą myśl stanęły mi dęba.
-Chyba nie tchórzysz?- Uniosła jedną brew, co wyglądało śmiesznie.
-Niee, ale ostatnio wiele osób zniknęło i nie wróciło, nigdy.-Po chwili dodałam:- Okej, biegniemy, tylko żeby mój ojciec się nie dowiedział, bo chyba zrobił by sobie ze mnie dywanik.- Wybuchłyśmy śmiechem i ruszyłyśmy biegiem przed siebie. Biegłyśmy bardzo szybko, ale i tak ja zostawałam w tyle. Po godzinnym wysiłku naszym oczom ukazał się wysoki na jakieś trzy metry, betonowy płot. Dwoma zwinnymi susami pokonałyśmy go.
-Ścigamy się do bramy i z powrotem?- Rzuciłam pomysł.
-Aż tak bardzo lubisz przegrywać?
-Za to ty Leah, nie umiesz się wspinać, AŻ tak dobrze.- Pokazałam jej język i zaczęłam biec. Szybko jednak mnie wyminęła. Przystanęłam na chwilę. Skupiłam się i po chwili zamiast paznokci miałam długie, ostre pazury. Uśmiechnęłam się sama do siebie i zaczęłam wspinać po drzewie. Nagle coś poruszyło się w dole. Zaczęłam się nerwowo rozglądać. Mnie i moją koleżankę otaczała grupa ludzi, było ich około 20 plus pięć psów. Z mojego gardła wydobył się pomruk niezadowolenia. Nienawidzę ich smrodu. Bezszelestnie zaczęłam przeskakiwać z drzewa na drzewo, aż w końcu dogoniłam Leah. Stała na środku polanki i wpatrywała się w jakiegoś mężczyznę z czymś w dłoni.
-Szybko! Na górę!- Od razu się posłuchała i dołączyła do mnie. Tym razem to ona zostawała w tyle. Parę razy prawie by spadła.- Biegnij dołem, ciebie nie dogonią.
-Nie zostawię Cię.
-Musimy się rozdzielić.- Mruknęłam. Dziewczyna szybko zniknęła mi z pola widzenia. Gdy tylko dobiegł mnie dźwięk spuszczonych psów oprzytomniałam i ruszyłam w stronę granicy. Zwinnie przeskakiwałam z gałęzi na gałąź, niestety jedna była za słaba i złamała się pod wpływem mojego ciężaru. Spadłam na ziemię. Szybko się otrząsnęłam. Jednak za wolno. Na około mnie stało dziesięciu ludzi. Czułam jak wyrastają mi kły, a pazury jeszcze bardziej się wydłużają. Całe ciało było gotowe do starcia. Ryknęłam na nich i skoczyłam na jednego z nich zatapiając kły w jego tętnicy. Już miałam biec dalej, ale zarzucili na mnie sieć, która skutecznie przytwierdziła mnie do ziemi. Zaczęłam miotać się po niej. Narastała we mnie panika. W krzakach zauważyłam moją przyjaciółkę, która już szykowała się do skoku.
-Nie! Uciekaj stąd! Nie mogą złapać i ciebie! Nie martw się, wrócę. Obiecuję.- Powiedziałam jej w naszym języku, którego miałam nadzieję nie znali. Widziałam jak się wacha, ale narastający w niej strach wygrał. Zniknęła, a ja zemdlałam z niewiadomych mi przyczyn.   

           Obudziłam się w jakimś dziwnym pomieszczeniu. Całe było szare, a na jednej znajdowała się przyciemniana szyba. Mimo braku okien było w nim bardzo jasno. Spojrzałam do góry. Na suficie była wielka, świecąca żarówka. Fuknęłam, wysunęłam pazury i zbiłam ją. Nareszcie, światło przestało mnie razić. W pomieszczeniu panowała teraz ciemność, jednak ja widziałam wszystko bardzo dobrze. Nagle zaczął do mnie dobiegać z nikąd głos mężczyzny.
-Witaj, piękna i agresywna kocico.- Słyszałam w jego głosie nutę pogardy i kpiny.- Pozwolisz, że się przedstawię nazywam się Michael Santago. Jeśli obiecujesz być grzeczna porozmawiamy w cztery oczy.- Syknęłam w ciemność. Odpowiedział mi tylko śmiech. Nagle światło znowu zaczęło się palić a do środka wszedł, wysoki blondyn z cynicznym uśmieszkiem na twarzy. Kucnęłam, napinając wszystkie mięśnie.
-Nawet nie próbuj.- Mówił jednocześnie machając mi przed nosem jakimś małym urządzonkiem.- Jest pod prądem. Może mógłby cie nawet zabić, wiec lepiej schowaj ząbki.- Wyprostowałam się i odsunęłam od niego.
-Czego chcecie? I czy to wy porwaliście innych?
-Powiedzmy, że prowadzimy pewne eksperymenty na was. Tak to my.
-Co się z nimi stało?
-Żyją, ale w naszym świecie. Gdy wyjdę dostaniesz nowe ubrania i przyjdzie nauczycielka. A tak na marginesie, jesteś bardzo dobrze rozwinięta. Niektórzy nie znali tak dobrze mojego języka. Jak się w ogóle nazywasz?
-Jeśli myślisz, że ci powiem to się mylisz.- Warknęłam. Zmierzył mnie od stup do głów i wyszedł. Zgodnie z tym co powiedział przyszła kobieta imieniem Catherine, która dała mi ubranie i zaczęła mówić o ich świecie. Była całkiem sympatyczna, wymieniałyśmy informacje o jej świecie i moim. Ale gdy tylko pytałam się dlaczego, po co, co to za miejsce, szybko zmieniała temat. Później przenieśli mnie do innej sali. Była umeblowana i urządzona. Pierwsze co zrobiłam to zgasiłam światło. Cholerne żarówki, nawet słońce nie daje tak po oczach. Usiadłam na podłodze w koncie. Zaczęłam nucić melodię, której nauczyła mnie mama. Niespodziewanie do środka weszła moja nowa znajoma.
-Nie bój się, nic ci nie zrobią.
-Yhym, ale to nie ty zostałaś porwana, przeniesiona w zupełnie inne miejsce, ubrana w… to coś- tu wskazałam na siebie- i zamknięta. Nawet nie wiesz jak ja się czuję. Tu jest okropnie!- Po moich policzka zaczęły płynąć łzy.- Chcę do domu.- Wychlipałam.
-Ciiii, niedługo cię wypuszczą.
-Do domu?
-Przykro mi.- Odwróciłam się do niej plecami. Wyszła, zostawiając mnie samą z natłokiem tego wszystkiego. Czy kiedyś jeszcze zobaczę swój dom? Czy jeszcze kiedyś poczuję pod bosymi stopami mech? Nie wiem, ale oby, bo inaczej zwariuję w tej klatce. Najgorsze dla nas jest przymusowe zamknięcie na czas bliżej nie określony. Położyłam się na łóżku i usnęłam, śniąc o domu. 

++++++++++

No to powstał kolejny badziew stworzony przez moją dziwną wyobraźnię. NA pewno wydaje się dziwne i głupie, ale już wkrótce  zacznie sie normalny wątek. Nie będzie to zbyt fantastyczne opowiadanie. ;D Bynajmniej mam nadzieję, ze takie nie wyjdzie, chciała bym chociaż raz stworzyć coś normalnego.
KOMENTUJCIE! 
Pozdrawiam ;*

Bohaterowie.


Lou Leal





Drake Weid