Hej !
Trochę minęło czasu od ostatniego rozdziału... Jestem na siebie zła, że tak zaniedbałam tego bloga.
No nic teraz wróciłam ! :) Mam nadzieję, że też się cieszycie...
Rozdział w sumie nie jest jakiś hiper super, ale ujdzie.
Jak się uda to może dostanę nowy szablon :D Lubię zmiany xD
Ładnie proszę o KOMENTARZE ;D
Pozdrawiam ;***
~~~~~~~~~~~~~~
Biegłam
przez gęste zarośla przedzierając się przez nie i pokonując mur. Cieszyłam się,
że znowu zobaczę Drake’a. Jego szare oczy, uśmiech, obliczę. Cieszyłam się na
myśl o usłyszeniu jego głosu, który wypowiada moje imię z nutą zaskoczenia. To
jest zakazane, wiec może dla tego jest jeszcze bardziej kuszące i cenne?
Uczucia panujące we mnie, przez ostatni czas, zmieniają się
co chwila. Byłam załamana, nieszczęśliwa, pełna nadziei, smutna… A teraz?
Cieszyłam się na szansę spotkania go mimo iż wcale nie musiało nam to pomóc.
Wręcz przeciwnie. Jeśli sztylet się nie znajdzie to rozdrapię zasychającą ranę.
Wybiegłam z
lasu stając na poboczu drogi. Nie zastanawiając się dłużej wbiegłam przed
nadjeżdżający samochód, który zatrzymał się z piskiem opon.
-Dziewczyno życie ci nie miłe?!
-Jedzie pan do miasta?
-Owszem.
-Mogę się zabrać z panem?
-Wsiadaj.- Starałam się uniknąć kontaktu wzrokowego by go
nie przestraszyć. Jazda samochodem na pewno była bardziej rozsądnym wyjściem
niż nienaturalnie szybki bieg po jednej z głównych ulic. Po około dziesięciu
minutach dojechaliśmy do miasta. Grzecznie podziękowałam za transport i szybkim
marszem zmierzyłam do domu Drake’a. Starałam odtworzyć trasę, choć ostatnio
niezbyt się jej przyglądałam, na szczęście instynkt mnie nie zawiódł.
Dotarłam
pod jego drzwi i z małym wahaniem zapukałam w nie. Po chwili otworzył mi je on
we własnej osobie. Moje serce lekko przyśpieszyło swoje bicie.
-Lou?- Wyszeptał ledwo słyszalnym, zaskoczonym głosem.
Położył swoją dłoń na moim karku i przyciągnął mnie do swoich ust zatrzaskując
nogą drzwi. Bez mojej woli po moich policzkach poleciały słone łzy. Oderwaliśmy
się od siebie łapczywie zaczerpując powietrza oraz dysząc.- Jesteś tu?
-Jestem tu.- Otarł wilgoć z mojej twarzy po czym przytulił.
-Ciągle o tobie myślałem.
-Ja o tobie też.
-Dlaczego tu jesteś?- Spojrzałam mu w oczy. Zdałam sobie
sprawę, że zaraz zaproponuję mu przemianę w inną istotę. Co jeśli on nie będzie
chciał? Jeśli nie spróbuję to nigdy się nie dowiem.
-Istnieje szansa na to żebyśmy byli razem.- Na jego twarzy
pojawił się szeroki uśmiech. Moja twarz przybrała wyraz zwątpienia.- Istnieje
stary rytuał dzięki któremu mogę przemienić cię w kotołaka.- Jego oczy wyszły
prawie z orbit.
-Nie mówisz poważnie?- Wychrypiał.
-Całkowicie. Zaryzykowałbyś? Dla mnie? Dla nas?- Jego głowa
wykonała powolny ruch w górę i w dół.- Potrzebny nam jest sztylet. Bardzo stary
sztylet, który miał być ukryty w jaskini na terenie naszego terytorium, ale nie
było go tam. Dzięki… bogom dowiedziałam się, że ty możesz wiedzieć coś na ten
temat.- Drake zamyślił się na chwilę i podrapał po brodzie.
-Chyba wiem o jaki sztylet może chodzić. Jeszcze nie dawno
pracowałem dla tych co cię porwali. Prowadziliśmy kiedyś coś w rodzaju
wykopalisk w tamtych lasach. Znaleźliśmy właśnie sztylet. Został uznany za
jakiś artefakt związany z waszym gatunkiem.
-Gdzie on teraz jest?
-W centrali.
-Mógłbyś skontaktować się z Catheriną. Ona na pewno nam
pomoże. Mogła by go wykraść i oddać nam.
-Zobaczę co da się zrobić.- Oparłam się o ścianę, a Drake
gorączkowo zaczął wystukiwać numer w telefonie. Mężczyzna zaczął nerwowo krążyć
po domu tłumacząc całą sytuację kobiecie po drugiej stronie słuchawki.
Słyszałam wahanie w jej głosie, ale po dłuższej namowie uległ i zgodziła się
pomóc. Drake po chwili z ulgą odłożył telefon na stół i podszedł do mnie
ponownie zagarniając w swoje ramiona.
-Za godzinę mam podjechać pod szkołę. Jeśli jej nie będzie
to znaczy, że ją złapali.
-Uda się. Musi.- Wyszeptałam mu do ucha.
Oczekując
na odpowiednią godzinę wpatrywałam się w
zegar, w którym wydawało się, że wskazówki złośliwie zwolniły.
Drake nie chciał zabrać mnie na spotkanie z Catheriną
tłumacząc, że to zbyt niebezpieczne. Nie czekając na jego zgodę zapakowałam się
do jego samochodu. Mój partner z rezygnacją odpalił silnik i zawiózł nas pod
szkołę.
Zaparkował z boku by nie rzucać się zanadto w oczy. O
wyznaczonej godzinie dołączył do naszej dwójki, drugi samochód. Wysiadła z
niego moja była opiekunka. Razem z Drake’m wysiedliśmy i stanęliśmy przed nią.
Coś było nie tak. Po jej policzkach ściekały łzy, oczy miała
czerwone i napuchnięte od płaczu.
-Co się dzieje?
-Wybaczcie mi, ale złapali mnie. To pułapka.- Jej ciałem
wstrząsnął głośny szloch.- Mam to co chcieliście, ale to już bez znaczenia.-
Wcisnęła w moje ręce sztylet owinięty w jakąś szmatę. Minutę później przed nami
jak i za nami podjechały dwa czarne auta. Wysiadło z nich po czterech
uzbrojonych mężczyzn i Michael. Kolana ugięły się pode mną. Uwiesiłam się na
ramieniu Drake’a by nie upaść. To nie mogło skończyć się w ten sposób.
-A więc tu jest moja zguba!- Zaświergotał radośnie Michael,
klaszcząc w dłonie. Gdy tylko usłyszałam jego paskudny głos, w moje żyły
napłynęła nowa siła. Warknęłam na niego.- Wiadomo, że nie uda wam się uciec,
więc poddajcie się bez niepotrzebnej przemocy.
-Po moim trupie!- Jego osoba wzbierała we mnie mdłości.
Gardziłam nim i jedyne czego pragnęłam to rozszarpać go na małe kawałeczki.
-Miłość jest taka naiwna. Brać ich.- Drake zasłonił mnie i
Catherinę własnym ciałem. Nie miałam zamiaru się chować, ani dłużej uciekać.
Złość zagotowała się we mnie. Moje ciało zaczęły przeszywać silne dreszcze. Nie
chciałam tego, ale to działo się bez mojej inicjatywy. Nie panowałam nad
własnym ciałem. Upadłam na kolana. Przeciągnęłam dłonie po ziemi zostawiając w
niej ślady po pazurach. Kości zaczęły się przesuwać, a mięśnie rwać.
Przemieniałam się, a po chwili byłam już zwierzęciem. Oczy Michaela patrzyły na
mnie z fascynacją, a jego sługusów ze strachem. Wyminęłam moją ludzką
‘’rodzinę” i stanęłam naprzeciw naszego oprawcy. Czułam, że sierść na moim
karku jeży się. Skoczyłam na niego powalając na podłożę. Obdarowałam go
przeciągłym ryknięciem i z całą siłą uderzyłam go łapą w twarz zostawiając na
niej głębokie ślady pazurów.
Michael zaczął wierzgać i krzyczeć. Przytknął rękę do twarzy
by zatamować krwawienie.
-Zabierzcie ją ode mnie!- Wrzeszczał, ale nikt nie odważył
się zbliżyć. Poleciały strzały w asfalt powodując głośny huk. Jedna kula otarła
się o mnie pozostawiając niewidoczny ślad. Okazałam im kły, a oni w pośpiechu
zgarnęli Michaela i odjechali.
Byliśmy bezpieczni.